24.12.12
Dzisiaj pochodziłam sobie samotnie po Jaipurze i nasunęło mi się parę refleksji:
Indyjska czystość?!
Rano jadąc po raz kolejny autobusem, tym razem dla odmiany do centrum, zorientowałam się, że nie pasuje mi jedno: autobus przepełniony, ludzie w sweterkach (no bo przecież zima), na dworze około 22 stopni i – nie śmierdzi. W ogóle. Przypomniałam sobie polskie autobusy na początku lata – „zapach” jest zdecydowanie inny. Więc jakby ktoś miał pytania co do higieny osobistej Hindusów, to na ulicy się co prawda pluje i sika (nawet są odgrodzone tylko niskim murkiem dziury w chodniku pełniące rolę oficjalnych toalet), ale ludzie są czyści.
Ludzie, ludzie, ludzie
Jeszcze jedna refleksja, związana z tym krajem i jego mieszkańcami: Indie to nie są zabytki, architektura, przyroda – to wszystko nie jest takie ważne. Tu chodzi o ludzi. India is about people. A ludzie są, jak już pisałam, ciepli i otwarci. I bardzo ciekawi świata, więc co chwila ktoś mnie zaczepia na ulicy albo w autobusie. W Japonii też byłam zaczepiana, chociaż nie aż tak często, tylko w Japonii zaczepiali mnie mężczyźni na zasadzie „o, blondynka. Przespałbym się z blondynką.” Tu jestem zaczepiana „o ktoś z daleka. Będzie ciekawie z nią porozmawiać” I tyle. Żadnych propozycji, żadnych dziwnych sytuacji. Po prostu, jak ktoś mi dziś zresztą powiedział „jesteś gościem w moim kraju, witaj”, i to jest świetne. Dziś też rozmawiałam z chłopakiem, który powiedział, że on nie rozumie, [quote]czemu ludzie z Zachodu unikają rozmów i kontaktu z Hindusami, skoro wydali tyle pieniędzy i poświęcili czas, żeby tu przyjechać, bo jeśli się gdzieś jedzie i nie poznaje ludzi, to po co taki wyjazd?[/quote] I to jest szczera prawda, i świetnie pokazuje różnice między skupionym na sobie Zachodem i otwartymi Indiami.
Z ciekawostek, to zostałam skomplementowana przez jednego z przygodnych znajomych za „tradycyjny ubiór” Naprawdę użył takich słów, a ja miałam na sobie dżinsy i bluzkę 🙂 . Chodziło o to, że spodnie są długie a bluzka pod szyję i z rękawkiem, ale mimo to nie czułam się zbyt tradycyjnie 😉 Dziś zresztą poszłam na zakupy:
Jako że nie mam zamiaru pokazywać tu nóg ani dekoltu, to nie bardzo mam w czym chodzić, więc, po obejrzeniu zimowej mody Hindusek stwierdziłam, że pójdę w opcję półtradycyjną, czyli dżinsy rurki i tunika ewentualnie długa bluzka (na sandały za zimno w pracy a moje zamszowe półbuty tudzież buty na obcasie umrą po jednodniowym kontakcie z tutejszymi ulicami, więc spódnice odpadają na razie), w związku z czym zakupiłam parę rurek i czerwone trampki, jutro dokupię ze trzy bluzki i garderoba na zimę jest. Zaskakujące, jak tutaj mało człowiekowi potrzeba.
No, także przyjechałam do Indii i kupiłam dżinsy w ramach zaznajomienia się lokalną kulturą 😉 😛 Na swoje usprawiedliwienie dodam, że kupiłam też świetną spódnicę w zeszłym tygodniu, ale ona sobie chwilę chyba poczeka 🙂
Zwiedzanie Jaipuru
W tym tygodniu przypadł mój pierwszy weekend, w dodatku Wigilia, więc w ramach świętowania poszłam zwiedzać miasto.
I tu zszokowała mnie jedna rzecz, bynajmniej nie związana ze zwiedzaniem. Otóż zobaczyłam białych. I uświadomiłam sobie, że ja też tak wyglądam. Biało-różowa skóra, wodniste oczy, włosy wyglądające jak przetrzebiony snopek siana w porównaniu z włosami indyjskich kobiet… Jacyś tacy rozmyci jesteśmy, nie tylko blondyni, ci z ciemniejszą karnacją też. Hindusi są wyraziści, mocno zarysowani. Nie wiem, jak Europejczycy mogą się tu podobać. W Japonii nie miałam takiego wrażenia, tam biali wpasowywali się w otoczenie, tu wyglądamy komicznie.
Na dodatek, żeby pogrążyć się jeszcze bardziej, dziś zrozumiałam jeszcze jedną rzecz będącą cechą turystów. Jedzenie. Tutejsze jest świetne, rewelacyjnie doprawione, o bardzo bogatym, zróżnicowanym smaku, naprawdę przepyszne. Mimo to, po 10 dniach stwierdziłam, że jeśli nie znajdę McDonalda, to ogłaszam strajk głodowy. W końcu zadowoliłam się KFC 🙂 Od jutra wracam do indyjskich przypraw, ale czasem fajnie jest zjeść coś czego smak nie odbiega kompletnie od jedzenia, do którego się przywykło 😛 Pewnie za dwa miesiące wydam całą pensję na czarnorynkowego kotleta z wołowiny 🙂
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że Indie są pierwszym krajem, w którym poczułam tak gwałtowne pożądanie fast food’a – może tu po prostu wszystko jest zbyt intensywne, trzeba się najpierw stopniowo przyzwyczaić.
W dalszej podróży, parę miesięcy później w Kambodży spotkałam mężczyznę, który stwierdził, że to, że prawie każdy turysta dostaje na początku pobytu ostrej niestrawności wcale nie musi wynikać z tego, że jedzenie jest złe lub flora bakteryjna jest inna. Powiedział, że może to kwestia tego, że człowiek jest tak bombardowany widokami i doświadczeniami, których nie zna i nie jest w stanie zrozumieć, że i ciało i psychika nie wytrzymują napięcia, i szukają sposobu, aby pozostać w domu, nie widzieć, nie doświadczać więcej, bo wszelkie granice zostały już przekroczone… W pewien sposób jest to na pewno prawdziwe…
Niniejszy post jest kolejnym z ponad dwudziestu artykułów, pisanych od grudnia 2011 do lipca 2012, w okresie kiedy mieszkałam w Indiach. Wierzę, że najlepiej poznaje się dany kraj i jego kulturę przez życie i pracę wśród jego mieszkańców, dlatego zdecydowałam się na kilkumiesięczną pracę w małej indyjskiej firmie i mieszkanie u indyjskiej rodziny. Blog, który wtedy prowadziłam pokazuje małą część moich doświadczeń, spisywanych, często bardzo nieskładnie, na bieżąco w Jaipurze. Z perspektywy czasu i dłuższych indyjskich doświadczeń spora część tego, co pisałam wcześniej, mnie śmieszy, ale postanowiłam zostawić zapiski w niezmienionej formie, bo jednak są bardzo autentycznym zapisem moich doświadczeń, przeżyć i wrażeń. Więcej postów o opisujących mój pobyt w indiach