Bogumiła, która wraz z mężem Ireneuszem odwiedziła w lutym Filipiny, postanowiła opisać przygodę z nurkowaniem z kilkumetrowymi, majestatycznymi rekinami wielorybimi – największymi znanymi rybami.
Jak wygląda pływanie z kilkumetrowymi rekinami wielorybami?
Opisywane w Internecie jako „snorklowanie” ja nazwałabym raczej pogonią za wielorybem. Na początek zostaliśmy uraczeni informacją, że w przeciągu ostatnich 2 dni nikomu nie udało się zwierzęcia zobaczyć 🙁 Szanse, że pojawi się akurat teraz były więc, delikatnie mówiąc, niewielkie. Samo pływanie obwarowane było według przepisów licznymi ograniczeniami. Można więc było pływać nie bliżej niż 4 metry od ogona zwierzęcia i 3 metry od głowy. Zastosowano ograniczenie: maksymalnie jedna łódka (6 osób) na jednego wieloryba i „no more than 10 minutes interactivity”.
Jak to wyglądało w rzeczywistości?
20-30 łódek błąka się w kupie próbując wyśledzić wieloryba. Przewodnicy malowniczo wiszą na drewnianych masztach, próbując dostrzec pod powierzchnią wody obiecujący ciemny kształt. I nagle… jest! Kilkanaście najbliżej znajdujących się łódek rzuca się w szaleńczy pościg. Ryczą silniki, trzeszczą drewniane „katamaranowe” płozy, łodzie niebezpiecznie się kołyszą na wysokiej fali. Ale kto pierwszy ten lepszy! Sytuację dodatkowo utrudnia fakt, że łodzie jeżdżą tylko do przodu, a szerokie płozy wybitnie sprzyjają kolizjom. W napięciu i pełnym rynsztunku czekamy na znak przewodnika siedząc na wąskiej burcie. Co chwila, zgodnie ze zmieniającą się sytuacją, zmieniamy burty, waląc się przy okazji płetwami na wąskiej przestrzeni.
Z łodzi wyskakuje się w pełnym biegu, w ściśle określonym momencie. Spóźnisz się – nie zobaczysz nic, a dodatkowo możesz zostać rozjechany przez płozy następnej nadjeżdżającej już łodzi.
Pierwszy skok. Płozy naszej łodzi niemalże wciskają mnie pod wodę. Sytuacji nie ułatwia fakt, że pływam raczej słabo (na szczęście przewidująco założyłam kamizelkę). Wieloryb jednak wybrał widocznie inną trasę (aby uniknąć nadmiernego zagęszczenia przewodnicy starają się przewidzieć trasę olbrzyma i kolejne „desanty” wypuszczane są właśnie na tej hipotetycznej trasie). Po pierwszym szaleńczym skoku płynące z nami starsze norweskie małżeństwo rezygnuje z dalszych prób. Podobno mieli jakieś kłopoty z pływaniem – nie wiem, nie widziałam, bo sama w tym czasie walczyłam o życie 🙂
Chwila przerwy i rzucamy się w odmęty po raz drugi. Kiedy udaje mi się wydostać na powierzchnię, aby pozbyć się zalegającej w rurce wody, znajdujący się obok mnie przewodnik zaczyna gorączkowo gestykulować wskazując w głąb wody. Natychmiast zaczynam płynąć w tym kierunku. Woda jest jednak bardzo mętna a moje umiejętności pływackie niewystarczające. Na szczęście chwile później czuje jak czyjeś silne ramię chwyta mnie i ciągnie w kierunku znajdującego się niemalże na wyciągnięcie ręki potężnego ogona! Przewodnik płynie ze mną przez dobrą chwilę. Udaje nam się nawet dotrzeć do mniej więcej połowy olbrzyma. Widzę charakterystyczne jasne plamy.
Udało się!!! Jestem szczęśliwa!
Swoją drogą to zadziwiające jak szybko pływa to olbrzymie przecież zwierze. Trzeba naprawdę sporych umiejętności pływackich, aby za nim nadążyć. Irkowi tym razem się nie udało, zapewne nie chciał się przepychać przy wyskakiwaniu i na wszystko okazało się już za późno.
Próbuję wrócić do łodzi ale pozbawiona niezbędnych do dalekiego widzenia okularów nie jestem w stanie pośród kilkunastu identycznych niemalże łodzi wyszukać naszej. Na szczęście i tym razem z pomocą przychodzi mi przewodnik. Nie chcę już jednak więcej ryzykować.
Moje marzenie się spełniło! To już drugi, obok galapagoskiego rekina młota, przedstawiciel tego gatunku w bezpośredniej bliskości którego miałam szczęście pływać.
„Polowanie” trwa jeszcze prawie dwie godziny, w czasie których panowie kilkunastokrotnie skaczą do wody. Udaje im się zobaczyć rekina jeszcze czterokrotnie. Irek robi nawet kilkanaście zdjęć. Ja, z łódki już obserwuję żywiołowe wybuchy entuzjazmu turystów, kiedy tylko uda im się zobaczyć wieloryba. Nic dziwnego – to unikalne doświadczenie i wielkie szczęście! Towarzyszący nam na łódce młody Niemiec już trzeci dzień z rzędu wyruszył na wyprawę. I dopiero dzisiaj udało mu się zwierzę zobaczyć…
Jesteśmy małżeństwem w średnim wieku. Prowadzimy własny biznes. Podróże to nasz nałóg i pasja. Poświęcamy im każdą wolną chwile i złotówkę. Jeździmy już od wielu lat i mogę zaryzykować stwierdzenie, że jesteśmy raczej doświadczonymi podróżnikami. Podróżujemy zwykle na własną rękę, często jednak korzystając z usług lokalnych agencji turystycznych i przewodników. W naszym tandemie to ja jestem osobą, która zajmuje się stroną organizacyjną wyjazdów w każdym ich najdrobniejszym szczególe. Zdarzało mi się nawet organizować od podstaw egzotyczny wyjazd dla grupy naszych znajomych. Musiał być chyba udany bo znajomi namawiali mnie później na otworzenie biura turystycznego.