Jak podróżować: porady Architektów Podróży cz.1

Ten post zapoczątkuje cykl porad, dotyczących przygotowań do wyjazdu oraz rzeczy, na które warto zwrócić uwagę na miejscu. Na początek kilka rzeczy oczywistych, co nie znaczy, że przestrzeganych.

Większość na podstawie doświadczeń moich, lub osób bardzo bliskich.

1.Z podróżami jest jak z każdą inną dziedziną życia.

Zasada Murphy’ego działa – jeśli coś może się nie udać, to prawdopodobnie tak będzie.

2.Zanim wyjedziemy, trzeba się spakować.

Jak już się spakujemy, szczególnie, jeśli planujemy wyjazd z plecakiem, który będzie trzeba nosić na własnych pleckach, sugeruję spojrzeć krytycznym okiem na zawartość walizki, najlepiej nie własnym, ale krytycznym okiem innej osoby, i wyjąć połowę rzeczy. Nie będą potrzebne. W szczególności w przypadku kobiet: te śliczne butki na obcasiku naprawdę nie będą praktyczne. Serio. Też jestem kobietą i lubię śliczne buciki.

Mnie bardzo rzadko zdarza się zajrzeć na dno plecaka, i zwykle na zmianę noszę i piorę te trzy rzeczy, co są na wierzchu.

3. Szczepionki trochę kłują, ale bywają praktyczne jeśli wyjeżdża się poza Europę.

Naprawdę fajnie jest nie zastanawiać się, czy od otartego palca nie dostanie się tężca, i czy ten ból brzucha i bieganie do łazienki to dur brzuszny, czy po prostu biegunka podróżna.

4. Leki i biegunka podróżna.

Jelita nie przepadają za zmianą flora bakteryjnej. W Indiach ponoć 90% ludzi ma biegunkę na początku pobytu. Ja mam to szczęście, że należę do pozostałych 10% procent, niemniej jednak na przypadki biegunki w mało fortunnych miejscach się napatrzyłam. Dobrze wziąć leki, które są sprawdzone, ale jeszcze fajniej użyć leków lokalnych, które zwykle działają na te świństwa, które grasują w danym miejscu. To nie jest fachowa porada lekarska, ale metoda sprawdzona – większość osób z problemami żołądkowymi szybciej dochodziła do siebie po lokalnych specyfikach niż po lekach przywiezionych z domu. Co nie znaczy, żeby ich nie brać, bo fajnie jak są pod ręką, jak akurat nie ma apteki.

5.Pieniędzy zawsze schodzi więcej.

Niespodziewane wydatki występują stadami, co najmniej jedno stado dziennie, a ceny są zwykle wyższe niż według najaktualniejszego przewodnika. Zawsze mnie to zadziwiało, ale w większości przypadków: +15% na noclegach i jedzeniu w stosunku do najbardziej renomowanego „samotnego” przewodnika ;). Tak więc planowanie budżetu „na styk” i zakładanie, że jakoś to będzie zwykle nie działa. Oczywiście, koczowanie 3 dni na lotnisku to „jakoś jest” ale chyba nie o to chodzi.

6.Samoloty odlatują. Naprawdę. One nie czekają. I jest bardzo smutno, jak odlecą bez Ciebie na pokładzie.

Szczególnie w krajach tzw. Trzeciego Świata – minimum doba zapasu przed odlotem. Pociągi, autobusy i drogi są nieprzewidywalne. PKP i Zakopianka to jak francuskie TGV i niemiecka autostrada w porównaniu z wieloma miejscami, w których byłam. Przykład ekstremalny: w Kambodży trzy lata temu zaprzestano eksploatacji linii kolejowych ze względu na ich zły stan. W wielu miejscach powinno się zrobić to samo.

Ale żeby nie było pesymistycznie – jak ktoś jest w Japonii, to wystarczy minuta zapasu. Nie ma możliwości, żeby coś się spóźniło (dopóki nie spadnie śnieg – ichniejszych drogowców też zaskakuje. Ale tam rzadko pada).

7. Biuro imigracyjne na lotnisku.

Zwykle bardzo miła lub bardzo znudzona obsługa, która nie będzie robiła problemów ani Tobie, ani sobie. Natomiast wszędzie się wymaga adresu, pod którym będzie się mieszkać, oraz biletu powrotnego. Co do biletu, wystarczy rezerwacja, a co do adresu – nikt tego nie sprawdzi, ale dobrze mieć zapisany adres dowolnego hotelu. Bo po co stresować siebie i pana z okienka i tracić cenny czas obojga.

8.Taksówkarze.

Wszędzie chcą zarobić, szczególnie ci, którzy wiozą Cię z lotniska. Przed wylotem sprawdź opcje dojazdu z lotniska do hotelu oraz ich cenę. A jak bierzesz taksówkę, ustal cenę zanim odjedziesz, bo nagle się okaże, że transport na odległość 5km będzie Cię kosztował tyle, co noc w dobrym hotelu.

8. Rzeczy lubią wędrować.

Mój jeden portfel oraz dwie komórki postanowiły zamieszkać w trzech różnych krajach, że nie wspomnę o portfelach, komórkach i aparatach moich znajomych.
Torebka ma być zapinana na zamek i trzymana pod ręką, z kieszeni nic nie wystaje, „paszportówka” jest dobrym pomysłem, a jak jemy obiad to cenne rzeczy typu aparat eksponujemy na stoliku, gdzie nie da się ich niepostrzeżenie zawinąć, a nie ukrywamy pod sweterem na siedzeniu. I posiadamy kopię paszportu w skrzynce e-mailowej.

9. Ludzie są fajni.

W krajach, gdzie jest cieplej, ludzie nie musieli zimą zamykać się w domkach i siedzieć przy kominku, tylko mogli siedzieć na zewnątrz i rozmawiać. W wielu miejscach standardem jest, że obce osoby 15 minut po wejściu do autobusu znają swoją historię życia. A cudzoziemiec to coś ciekawego, i fajnie jest się czegoś dowiedzieć o nim i jego kraju. Zainteresowanie co prawda czasami idzie za daleko, kiedyś musiałam śpiewać Polski hymn w miejskim autobusie w Indiach, ale tak czy siak – poznawanie ludzi jest fajne. No i jest najlepszą metodą zrozumienia kraju.

10. Ale nie wszyscy ludzie są fajni.

Rzeczy lubią wędrować, a taksówkarze i sklepikarze chcą zarobić – to też trzeba brać pod uwagę. Mnie co prawda nigdy nie spotkała jakaś wyjątkowo niemiła sytuacja, a robiłam rzeczy, które ogół społeczeństwa uznałby za wyjątkowo lekkomyślne, ale – strzeżonego Pan Bóg strzeże. Czasem też chmara innych bogów, zależy pod czyją jurysdykcją się akurat przebywa.

11. Brudno nie znaczy źle.

Szczególnie w azjatyckich restauracjach panują nieco różne od naszych standardy dotyczące higieny. I to nie tyczy się tylko krajów rozwijających się. W Japonii bywałam w knajpkach, wcale nie o kategorii naszych spelun, gdzie polski Sanepid w czasach PRL-u nie przyjąłby nawet najwyższej łapówki za wydanie licencji. Nie zmienia to faktu, że jedzenie jest pycha i nigdy się nie zatrułam.

Jak mieszkałam w Jaipurze, miałam ulubioną, bardzo lokalną knajpkę, gdzie jak jako kobieta przychodziłam sama, to panowie z obsługi się peszyli i nie wiedzieli, gdzie patrzeć. Kuchnia była otwarta, więc było widać, co i jak tam powstaje. Zaprowadziłam w to miejsce pewnie z 20 cudzoziemców z innych krajów – nikt się nie zatruł. A ci sami ludzie potruli się tak zwanych „dobrych restauracjach”. Kolejna stara i dobra zasada: jeśli lokalni ludzie tam jedzą, Ty też możesz.

12.Ale brudna woda znaczy źle.

Stara i dobra zasada: „jeśli lokalni ludzie tam jedzą, Ty też możesz”, nie tyczy się napojów. Na wodę trzeba uważać, w krajach rozwijających się – tylko butelkowana albo filtrowana. Podobnie ze świeżymi sokami – sprawdź czy nie dolewają wody, a jak dolewają, to jaką. Podobnie lód. Niby to oczywiste, ale znam wielu, co potem przez tydzień 8 razy dziennie do łazienki biegali „bo pić mi się chciało”.

Ja mam metodę, która prawdopodobnie jest bardzo mało profesjonalna, ale jeszcze mnie nie zawiodła: jeśli woda ma zapach albo smak (że nie wspomnę o mętności) to wylewam. W przeciwnym wypadku piję.

13. Dla patriotów.

Nie jesteśmy ze szczególnie rozpoznawalnego kraju. Zresztą, ilu Polaków dokładnie wie, gdzie leży Laos? Pani na poczcie się mnie kiedyś pytała, na jakim kontynencie leży Japonia. Dlatego jeśli ktoś chce promować wiedzę o Polsce, to fajnie jest nosić mapkę Europy z zaznaczonymi granicami, jakąś pocztówkę i parę monet.

Ja w pewnym momencie zaczęłam się cieszyć, jak ludzie kojarzyli, że Polska to tam, gdzie zimno. No bo przynajmniej kojarzyli cokolwiek :).

Na początek tyle. Już i tak się zrobiło długaśnie.

Martyna Jankowska

Author Martyna Jankowska

More posts by Martyna Jankowska