Japonia jest krajem kojarzącym się przede wszystkim z bardzo rozwiniętą technologią, dziwacznymi rysunkami dziewczynek o wielkich oczach w króciutkich spódniczkach oraz z kosmicznymi wynalazkami, o których często informują media w charakterze ciekawostek. Przykładem mogą być „upychacze” w metrze, hotele kapsułkowe, hotele miłości czy japoński grób Jezusa.

Jak w każdej legendzie, w opowieściach o Japonii jest ziarno prawdy, w tym wypadku nawet dość spore ziarno.
W Japonii byłam dwa razy, raz mieszkałam i pracowałam przez pół roku, później dużo też podróżowałam po tym kraju. Tutaj chcę podzielić się moimi wrażeniami, w dużej mierze spisywanymi na bieżąco, dotyczącymi pracy w japońskiej firmie.

Praca w Japonii

Praca w Japonii kojarzy się z siedzeniem w sterylnym biurze w przeszklonym wieżowcu, wśród dziesiątków innych pracowników o zautomatyzowanych ruchach. W moim przypadku – nic bardziej mylnego. Pracowałam w małym, tradycyjnym drewnianym domku w centrum Kioto – dawnej stolicy i jednego z najstarszych japońskich miast.
Moją szefową była kobieta, co już samo w sobie było bardzo nietypowe – w konserwatywnej Japonii kobieta na wysokim stanowisku w dalszym ciągu jest zjawiskiem rzadko spotykanym. Firm była mała, zatrudniała kilkanaście osób, w zdecydowanej większości kobiety, co również było nietypowe jak na japońskie warunki. Kobieta po ślubie często o ile tylko może sobie na to finansowo pozwolić, rezygnuje z pracy. Ostatnio tych ślubów jest w Japonii co prawda coraz mniej, kobiety nie chcą się wiązać, wolą pracować i bawić się.

Praca w Japonii - pracownice

Część załogi

Firma, o nazwie Hibana, zajmowała się popularyzacją piecyków zasilanych pelletem – wynalazkiem, o którym nikt w Japonii nie słyszał, więc owa popularyzacja była dość niezbędna. Nasza działalność była skoncentrowana wokół ekologii, przywrócenia i propagowania tradycyjnego japońskiego stylu życia – w drewnianym domu, opalanym ogniem. Wbrew pozorom, wiele nawet nowych domów jest obecnie tak budowanych. Dodatkowo promowaliśmy lokalne święta i festiwale a także braliśmy udział w akcjach mających na celu uzmysłowienie społeczeństwu poziom degradacji środowiska naturalnego wokół Kioto i pokazujących metody walki z nim.
Jak już wspomniałam, zgodnie z propagowanymi ideami siedziba firmy mieściła się w tradycyjnym budynku kupieckim w stylu dawnego Kioto, zwanym machiya, z podłogą wyłożoną matami ryżowymi na które nie wolno wchodzić w butach, i niskim stoliczkiem, przy którym siadało się „po turecku”.
Do moich obowiązków należało zbieranie danych, przygotowywanie i wygłaszanie prezentacji, organizacja eventów oraz inne mniejsze i większe zadania, w zależności od tego, co akurat było do zrobienia. W związku z tym zdarzało mi się udzielać wywiady dla japońskiej telewizji i radia, stać przy naszym promocyjnym stoisku w miejscowościach, gdzie białego człowieka wcześniej nie widziano, czy… pielić ogródek, odróżniając „zły mech”, który trzeba wyrwać, od „dobrego mchu”. W mojej firmie nie można było nie mieć nic do roboty przez więcej niż trzy minuty, bo było to podejrzane.

Jak się pracuje w Japonii?

Parę wycinków z mojego bloga, którego prowadziłam dla znajomych podczas pobytu w Japonii. Oddają one dość dobrze istotę tego, jak się pracowało w „mojej” firmie, i jakie było nastawienie pracowników oraz oczekiwania wobec nich.

Nie jest zaskoczeniem, że japońskie relacje międzyludzkie różnią się od polskich, a relacje na linii szef -pracownik bardzo dobrze podsumowują funkcjonowanie społeczeństwa.
Moją szefową jest 34-letnia kobieta o wzroście 155 cm i twarzy dziewczynki, sprawiająca bardzo miłe wrażenie.
Owo „Bardzo miłe wrażenie” kończy się niestety, kiedy szefowa się zdenerwuje.
Już parę razy miałam okazję widzieć ją „w akcji”. Raz zrobiła awanturę zbiorową, krzycząc na cały zespół, a parę razy krzyczała na Ryoko, najmłodszą wiekiem, chociaż nie stażem pracy dziewczynę, z którą ja głównie pracuję. Ostatnia awantura była wczoraj, i tak trochę mi przypominało to sytuację, której mama krzyczy na niegrzeczne dziecko (między dwoma kobietami jest tylko 6 lat różnicy). Niemniej, jeśli wczorajsze zachowanie było krzyczeniem na dziecko, to dziś doszło do przemocy w rodzinie.
Zaczęło się od tego, że koperty z materiałami dla klientów zostały zaklejone taśmą winylową, a nie papierową. Potem szefowa poszła po całości i mniej więcej przez godzinę się wydzierała, używając przy tym języka, który jest uważany za skrajnie nieuprzejmy i zasadniczo używany tylko przez mężczyzn. Ryoko nie mówiła nic, ewentualnie potakiwała „hai hai” albo przepraszała.
Gdyby do mnie ktoś, a w szczególności w zasadzie obca osoba odniosła się w taki sposób, to prawdopodobnie nawet by mi się nie chciało odpowiadać, tylko po prostu bym wyszła. Ryoko nie wyszła, tylko wysłuchała do końca co szefowa miała do powiedzenia, a potem zrobiła to, co miała zrobić. Szefowej po dwóch godzinach przeszło i stosunki wróciły do normy.
Spytałam potem, czy tu takie relacje są na porządku dziennym, to Ryoko zaczęła usprawiedliwiać zachowania szefowej, chociaż powiedziała też, że niby nie, że normalnie tak nie jest tylko że szefowa ma temperament, ale z drugiej strony to w zasadzie tak, bo to szef ustala reguły, których trzeba przestrzegać…

Praca w Japonii - szefowa

szefowa firmy

Scenka z dorosłą kobietą urządzającą scenę histerii pracownikom, którzy siedzą cicho ze spuszczonymi głowami jest może dość zabawna, ale pokazuje, jak funkcjonuje japońskie społeczeństwo. Po pierwsze, firma jest jak rodzina – szef jest jej głową, i to on o wszystkim decyduje – nie można mu się sprzeciwić. To ma wady, ale ma też zalety – przywiązanie do firmy i autentyczna troska o nią i poświęcanie się dla jej dobrego funkcjonowania. Nie tylko z obawy o utratę pracy, ale ze względu na przywiązanie i utożsamianie się z firmą, oraz o głęboko zakorzenione przekonanie, że szefa należy słuchać. Jestem pewna, że w większości firm szef nie robi awantur swoim pracownikom, ale przywiązanie do firmy, która często jest na pierwszym miejscu w życiu, oraz bezwzględne posłuszeństwo wobec przełożonych, często nie okazującym szacunku (w naszym rozumieniu) podwładnym, jest typowe dla Japonii.
Inny przykład, do jakiego stopnia firma kontroluje życie prywatne pracowników:

Dziś dowiedziałam się, że szefowa wprowadziła nowa ru-ru (z ang.: rule): ponieważ wolne dni świąteczne przyczyniają się do obniżenia produktywności firmy, to od października wszyscy pracownicy mają obowiązek pracy także w dni świąteczne „wolne od pracy”.
Na moje pytanie, czy to jest zgodne z prawem, dowiedziałam sie, ze tak, i ze japońskie prawo pracy dopuszcza taka możliwość.
Dodam, że w lecie absolutnie nikt nie dostał urlopu, nawet na jeden dzień, nie wspominając o ustawowo dopuszczalnych trzech dniach pod rząd, do których pracownicy mają prawo.
Jak łatwo się domyślić, pracownicy nie są szczególnie zadowoleni, ale to jest Japonia, więc nikt nie wyrazi swojego niezadowolenia wprost.

Rano, w ramach absolutnie niedozwolonego „obijania się” przegadałam z Ryoko ponad godzinę na temat tego, jak to tu wygląda, i z jednej strony dowiedziałam się, że mam nie wyrabiać sobie opinii tylko na podstawie firmy, w której pracuję, bo nie wszędzie tak jest, a z drugiej strony opowiedziała mi historie swoich znajomych pracujących od 7 rano do 4 w nocy, co jakby nie patrzeć nie wpływa pozytywnie na moje nie wyrabianie sobie złej opinii o japońskim systemie pracy.
Dodam, że swieżo zatrudniona u nas absolwentka siedziała dziś w pracy do 5 rano przygotowując event, na który pojechała o 8 rano.
Jeśli ktoś narzeka no polski system czy prawo pracy, radziłabym zrewidować poglądy na ten temat^^

Wiemy więc już, że otrzymanie urlopu jest skrajnie trudne. Przy odrobinie szczęścia, jeśli uda się wziąć wolne w okolicach długiego weekendu majowego (1-3 maja jest wolny), to można mieć tydzień wolnego od pracy. Miałam koleżankę, która bardzo lubiła podróżować, i skarżyła się, że z mężem mogą najdalej do Chin pojechać, bo więcej niż tydzień urlopu nie dostaną.
Kiedy byłam w Japonii, mój chłopak dostał miesięczny urlop i do mnie przyjechał. Japończycy nie byli w stanie zrozumieć, jak można mieć miesięczny urlop. Na taki okres można wyjechać jak się jest studentem, albo emerytem. Pracownicy nie mają szans.
A jak wygląda efektywność w japońskich firmach?

Ostatnio powiedziałam szefowej, że mój chłopak używa gadu-gadu w pracy i że mną rozmawia, i że w Polsce to jest w miarę normalne (mina-bezcenna: myślę, że Polacy sięgnęli dna w jej oczach). W Japonii ponoć za pierwszym razem dostaje się ostrzeżenie, a za drugim razem – wypowiedzenie.

Niestety, ilość czasu w pracy nie przekłada się na efektywność – ustalenie najdrobniejszej rzeczy pochłania bardzo dużo czasu, a do celu zwykle nie dochodzi się najkrótszą drogą, tylko taką, która została z góry ustalona.

Moja firma prowadzi dwa blogi, ale ostatnio szefowa uznała, że przy braku przymusu prowadzenia bloga jest za mało postów, więc każdy ma teraz obowiązek aktualizować bloga dwa razy w tygodniu. Koniecznie ze zdjęciami. W związku z tym wczoraj na chorei’u (poranne zebranie, w czasie którego ustala się porządek dnia i które często przeciąga się aż do lanczu) była półgodzinna debata dotycząca kto i kiedy będzie prowadził bloga. A i jeszcze tego jak się właściwie to robi.
No więc zaczęłam prowadzić bloga po japońsku, a że Ryoko powiedziała, że mam pisać coś wesołego, bo posty innych są nudne, to opisałam jak to zostałam zbesztana przez Polaków za jedzenie wieloryba. Mam wrażenie, że mój „żarcik” nie zostanie jednak zrozumiany.
Ostatnio wpadł mi w ręce regulamin firmowy, w którym opisane wszystkie szczegóły życia pracowniczego, poczynając od zdjęć z instrukcją, jak ma być ustawiony baner przed wejściem, a skończywszy na informacji, że naczynia myje się gąbką w kształcie rybki przy użyciu płynu do naczyń w zielonej butelce.
Mam przez to problem, bo teraz są dwie gąbki, jedna ewidentnie ma kształt ośmiornicy, a druga sandałka, i nie wiem co zrobić. Ostatnio popełniłam już straszną gafę, bo wytarłam biurko ścierką do wycierania naczyń, więc dostałam dokładne instrukcje, gdzie leży jaka ścierka i do czego się jej używa.
Z innych ciekawych rzeczy, ostatnio wspinaliśmy się nocą na górę Atago, aby złożyć hołd bogu ognia i pomodlić się o dobrobyt firmy. Szefowa kupiła talizman, więc trzeba go było w firmie powiesić. Pani Miyashita popełniła straszne faux pas, przyczepiając go do ściany pinezkami – ponieważ talizman symbolizuje boga, to nie wolno go kłuć, bo się obrazi i firma splajtuje, tylko trzeba go przykleić taśmą klejącą.
Takie talizmany się wymienia co roku, ew co trzy lata w zależności od świątyni, a stare zanosi się do świątyni i wrzuca do specjalnego pojemnika, aby zostały spalone, a razem z nimi wszystkie złe rzeczy. Wczoraj zostałam oddelegowana do świątyni w ramach obowiązków służbowych, żeby zwrócić stare talizmany. 

Trochę to na wesoło, trochę prześmiewczo, ale tak często wyglądały moje dni w pracy w Japonii. Mimo całej sympatii do tego kraju, nie potrafiłam bym tu pracować dłużej niż kilka miesięcy. Wydaje mi się, że mimo dobrej znajomości języka i kultury różnice w postrzeganiu świata są zbyt duże, abym na dłuższą metę potrafiła odnaleźć się w japońskim społeczeństwie, a wiadomo, że to gość musi zaakceptować warunki gospodarza, a nie na odwrót.
Pozdrawiam!

Martyna Jankowska

Author Martyna Jankowska

More posts by Martyna Jankowska
  • Nateinazkomina

    Wow. Ciekawe Jaki odsetek Japonczykow cierpi na depresje prowadzac taki tryb zycia. Nie wyobrazam sobie zostac w takiej atmosferze nawet na tydzien, podziwiam, ze Tobie sie udalo zniesc to na dluzej. Fajnie byloby poznac geneze czemu i jak trafilas do Japonii. A moze cos mi umknelo. Poszukam jeszcze:) http://www.zostajetu.blog.pl